Nie ma znaczenia jak tam dotrzesz. Samolotem czy statkiem. Zawsze Cię przywita jednakowo, czyli dostojnie. Na początek pokaże swoje groźne, ale fascynujące, oblicze. Już na dzień dobry Cię zdobędzie. Nie ulegaj tak łatwo. Przed Tobą jeszcze tyle odkryć, tyle niespodzianek. Potem tam wrócisz nie raz, bo fascynacja potrwa długo. Tego miejsca nie da się poznać szybko. Ale przecież nie w tym rzecz. Bo w dobrym romansie chodzi o doznania. A tych Ci dostarczy jedno z moich ulubionych greckich miast – Chania na Krecie!
Białe Góry ( Lewka Ori) to pierwszy obrazek, który wita każdego przybysza i z początku go zaskakuje. My, ludzie ze starego kontynentu, kojarzymy sobie wyspy z plażami, morzem, egzotyczną zielenią. A tu góry na powitanie. Co za rozczarowanie! Sporo lat jeżdżę z turystami po Grecji i zawsze dziwią się, że tyle ich tutaj .A ja z uporem maniaka powtarzam ,iż ten kraj to najpierw góry, a potem morze. Bo w końcu dwie trzecie powierzchni Hellady to wyższe lub niższe wzniesienia.
Moja przygoda z Kretą zaczęła się kilkanaście lat temu. Pomimo natychmiastowego zauroczenia wyspą długo ją odrzucałem. Nie chciałem powiedzieć sobie samemu ,że to niezwykłe miejsce. Po prostu głęboko w sercu miałem północną Grecję,która fascynuje mnie do dziś. Jak to w życiu bywa, ironia zawsze górą, połknąłem kolejnego bakcyla. Tym razem kreteńskiego. Wróciłem na wyspę wielokrotnie. Za każdym razem, opuszczając ją,jestem wściekły na siebie, że znowu czegoś nie widziałem, gdzieś nie pojechałem. A spędziłem tutaj sporo czasu. Dwa sezony po ponad pięć miesięcy. Pojawiałem się zimą. Ostatni jedenastodniowy pobyt poświęcony tylko na zwiedzanie podsunął mi kolejne miejsca do zobaczenia. I znowu niedosyt.

W tekście, który właśnie popełniam, nie mam żadnej szansy zaprezentować Krety w całości. Musiałbym napisać książkę.Skoncentruję się na mieście Chania i okolicach, do których mam ogromną słabość. Przeżyłem tutaj niesamowite chwile, poznałem świetnych ludzi , skosztowałem doskonałej kuchni i wypiłem dużo wina.
Jak wiadomo , Kreta to największa grecka wyspa. Przemieszczając się po niej, człowiek odnosi wrażenie, że znajduje się na kontynencie. Wszędzie daleko. Drogi nie mają końca. Do tego jeszcze z mnóstwem zakrętów. Nie jest tak jak na innych wysepkach, że z każdej strony widać morze. Nieoficjalnie dzielimy Kretę na wschodnią i zachodnią. Wschód to Heralkion z okolicami,aż do Rethimno. A zachód to Chania, zaczynając od miejscowości Georgiupoli i kończąc na Kissamos lub Kasteli ( to samo miasteczko o dwóch nazwach). Między mieszkańcami obydwóch części istnieje mocna rywalizacja. Nie szczędzą sobie nawzajem ostrych uwag. Pamiętam jak w tawernie w Heraklionie zamówiłem karafkę tsikoudia. Kelner spojrzał na mnie groźnym wzrokiem i pouczył , że tutaj pije się tylko raki. Chodzi o ten sam bimber, ale w zależności od regionu różnie nazywany. Jedno z ostatnich haseł mojego przyjaciela z Chania rozbawiło mnie konkretnie:” Bóg bardziej kocha zachodnią część wyspy, bo mają dużo gór i nie grozi im zatonięcie”. Fakt, od wschodu Krety powoli ubywa.
Chania to dawna stolica wyspy. Pomimo, że już sporo czasu tę rolę pełni Heraklion to miasto zachowało stołeczny charakter. Ilekroć spaceruję po ulicach Chanii przede wszystkim oczarowują mnie ludzie. Pogodni, pewni siebie, niesamowicie gadatliwi, a przede wszystkim dumni ze swojego miasta. Uważam , że identyfikacja z miejscem , w którym się żyje, sympatia i inne pozytywne uczucia stanowią o jego niepowtarzalnej atmosferze.
Aby poczuć klimat Chanii trzeba koniecznie zobaczyć kilka zakątków.Miasto jest idealne do spacerów o każdej porze dnia i nocy. Zaczniemy od portu weneckiego. Już samo dojście ulicą Chalidon zapowiada ciekawe przeżycia. Bizantyjskie, weneckie, tureckie budynki świadczą o długiej historii, bogactwie miasta. Później napiszę co warto tam zobaczyć, bo przed nami plac Eleftheriosa Venizelosa ze swoją fontanną. Tutaj znowu przydałoby się parę informacji o tej wielkiej osobowości,ale proszę o cierpliwość. Dochodząc, po wyłożonym marmurem placu, do wybrzeża, oczarowuje falochron z samotną latarnią morską. A potem już dostaje się oczopląsu. Ze wszystkich stron uderzają kolory, kontury kamienic, malowniczy horyzont. Po prostu uczta dla oka. Gdziekolwiek by się nie spojrzało jest pięknie. Po lewej stronie dominuje budynek Muzeum Morskiego, którego kolor, zależnie od pogody, raz jest czerwony, a raz ceglany. Miodowy, żółty, beżowy, błękitny,pomarańczowy. Istny festiwal barw i ciepła! Tutaj każdy odwiedzający ulega całkowicie Chanii. Nawet ustawione stoliki, parasole, krzesła w dziesiątkach tawern, kawiarni, restauracji nie zepsuły estetyki portu. Nie ma co ukrywać, Wenecjanie byli bezwzględnymi zaborcami , ale pozostawili po sobie imponujące ślady. Ciekawość każdego wzbudza prawa część portu, bo lewą widzi się jak na talerzu . Meczet Janczarów przypomina o obecności Turków na Krecie. W głębi niewielkie wzniesienie Kasteli, gdzie w czasach antycznych istniał akropol to tajemniczy i urokliwy zakątek starówki.W pobliżu trafisz na ruiny minojskiej osady.Wracamy do weneckiego klimatu, bo swoje oblicze pokaże dawny pałac rektora, zaraz potem loggia, arsenały z XV wieku. Labirynt uliczek wciąga do dalszego odkrywania.Dlatego warto przenieść się do zachodniej części starówki. Tej , którą wcześniej widzieliśmy jak na talerzu. Na jej krańcu znajduje się Firka, czyli dawny wenecki bastion i więzienie, a dzisiejsze Muzeum Morskie. Warto tam zajrzeć,aby poznać bliżej historię bitw morskich wokół Krety czy zobaczyć modele statków z różnych okresów. Spacerując wzdłuż dawnych murów będziesz błądził. Trudno ustalić jakąś trasę, bo dużo tam ślepych uliczek, zaułków. Dzielnice Topanas, Evreika (żydowska) na pewno oczarują i pozwolą zapomnieć na chwilę o rzeczywistości. W wyglądzie domów, rezydencji widać wpływy weneckie czy tureckie. Metalowe balkony , ornamenty, okiennice, kolorowe fasady proszą o robienie mnóstwa zdjęć. Nawet sypiące się budynki mają swój urok. Jest romantycznie oczywiście. I zielono! Wielkie donice pełne kwiatów dekorują uliczki. Podwórka rezydencji przeistoczono w ogrody. W takiej atmosferze można sobie usiąść w jednej z kawiarni, tawern. Ja mam ulubiony bar w ruinach dawnej synagogi…

Z oazy spokoju proponuję przenieść się w ruchliwą część starego miasta. Ulica Kanevaro ze swoimi sklepami pełnymi biżuterii, pamiątek, wyrobów ze skór i czego tylko zapragnie konsumpcyjna dusza turysty pokaże Ci całkiem inne oblicze Chanii. Pamiętając, że nie masz żadnego celu podczas spaceru pozwól sobie zabłądzić w wąskich uliczkach. Kiedyś w tej części miasta mieszkali przede wszystkim Turcy. Ale miniesz również wiele kościołów, kapliczek. Jeżeli będzie otwarta cerkiew świętej Katarzyny (Agia Ekaterini) z XVI wieku to zajrzyj do środka. Z pewnością Cię nie zawiedzie. Przysiądź gdzieś w cieniu na jednym z placów lub placyków w dzielnicach Splantzia czy Chiones. Te miejsca, gdyby mogły , opowiedziałyby niesamowite historie, których akcja toczyła się tutaj.

Miałem szczęście zobaczyć wiele starówek greckich miast. Ta w Chanii jest wyjątkowa. A wyróżnia ją intensywnie tętniące życie. Rytm nadają miejscowi, a nie turyści. Cały czas mija się Kreteńczyków. Piją kawę, robią zakupy, jedzą, dyskutują, spacerują. Stąd można łatwo „podejrzeć” miejscowych. Dopełnieniem upajania się lokalnym klimatem będzie wizyta w hali targowej. Powstała przed stu laty, ale wciąż robi wrażenie swoją okazałością. Targ jest najlepszą okazją do posłuchania kreteńskiego dialektu. Oprócz tego zobaczysz jak noszą się mieszkańcy wyspy. Mam na myśli ich długie skórzane buty, chustki na głowach mężczyzn, noże zawieszone w pasie i czarne stroje. W całej hali panuje niesamowity gwar. W tle słychać dźwięki kreteńskiej liry. Handel odbywa się na całego. Targ miejski w Chania jest świetną okazją do zakupienia lokalnych produktów. Oliwa z oliwek, suchary, oliwki, kreteńskie noże, przeróżne sery, przyprawy, zioła, wino, tsikudia ( wspomniany już bimber) i pamiątki.

Odwiedziny jednego z muzeów pozwolą zrozumieć historię wyspy. Jak wiadomo, na Krecie rozwinęła się cywilizacja minojska, uznawana za najstarszą w Europie.Fajną podróż w czasie odbędziesz w muzeum archeologicznym. Sam budynek ma dość ciekawą historię. Był kościołem zakonu Franciszkanów. Za panowania Turków, jak w całej Grecji, został przerobiony na meczet. Zaś na początku XX wieku zorganizowano tutaj kino i teatr. Trochę później zlokalizowano magazyn wojskowy. Ostatecznie 50 lat otwarto muzeum. Nie ukrywam, że budynek jest doskonały na bliskie spotkanie z historią.Eksponaty podzielono według miejsca ich pochodzenia. Gliniane sarkofagi z dekoracyjnymi malowidłami, biżuteria, pieczęcie wykonane ze szlachetnych kamieni, naczynia, rzeźby,dziecięca zabawka sprzed prawie 3000 lat pokazują jak sobie radził człowiek na przestrzeni wieków w zachodniej części Krety. Nie zapomnij koniecznie o kolekcji złota i minojskiej sztuki ofiarowanej przez znaną rodzinę greckich polityków Mitsotakis. Sama świadomość , że te przedmioty posiadał były premier Grecji podnosi ciśnienie podczas zwiedzania.
Jeżeli chcesz poznać późniejsze losy, kulturę Chanii i okolic polecam również Muzeum Wojenne, Muzeum Sztuki Ludowej, Muzeum Historyczne. Pamiętaj, aby wcześniej sprawdzić godziny otwarcia tych przybytków, bo są zmienne. W tym celu dobrym sojusznikiem będzie internet. Na szczęście po wielu latach starań urzędnicy państwowi przekonali się do cyberprzestrzeni. Teraz każda gmina grecka posiada już profesjonalnie wykonaną stronę.
Po takiej dawce wrażeń z ciężkim sercem przyjdzie Ci rozstać się z miastem. Najwyższy czas spenetrować okolice! Aby trochę złagodzić rozłąkę proponuję pojechać na Akrotiri. Na zakręcie w kierunku półwyspu traficie na groby Eleftheriosa i jego syna Sofoklesa Venizelosów. Miejsce do pochówku niebagatelne. Każdy żywy chciałby mieć takie widoki zza okna swojego domu. Całe miasto widać ze wzniesienia Profitis Ilias jak na dłoni. Kilka słów o najsłynniejszym mieszkańcu Chanii, który na wyspie wciąż jest wielką legendą. Eleftherios Venizelos przyczynił się do zjednoczenia Krety z Grecją. Trząsł politycznym światem przez prawie pół wieku. Był wielokrotnym premierem kraju. Należy do twórców idei Wielkiej Grecji położonej na dwóch kontynentach. Jego odważne poglądy przysporzyły mu całej rzeszy wrogów. Co chwilę organizowano na niego zamachy. W 1935 roku zawiesił działalność polityczną i wyemigrował z Grecji.Rok później zmarł w Paryżu. Pochowano go właśnie na Akrotiri. Prawie w każdym mieście stoi pomnik tego wielkiego męża stanu. Jego imieniem nazwano wiele głównych ulic na terenie całego kraju. Venizelos swoim nazwiskiem firmuje również ateńskie lotnisko.
Tęsknotę za Chanią wynagrodzi Ci półwysep Akrotiri. Trasa przejazdu robi wrażenie. Wąskie,kręte drogi . Na szczęście nie ma dużego ruchu. Nawet w szczycie sezonu. Co nikogo nie zwalnia z bycia ostrożnym. Zawsze jakiś zakręcony kierowca może nagle wyskoczyć zza skały i to ze sporą prędkością. Na Akrotiri poczujesz się jak na bezludnej wyspie. Do tego bardzo kamienistej i pozbawionej roślinności. Niewielki ruch daje szansę do zatrzymywania się w dowolnym miejscu i delektowania widokami. Kiedy pracowałem na wyspie tak ustalałem program dnia, aby być w okolicy Akrotiri podczas zachodu słońca. Nie widziałem piękniejszego. Krajobraz stanowi idealną scenografię. A słońce ze swoimi kolorami dopełnia dzieła. Trzeba być poetą,aby to opisać. Włócząc się po okolicy trafisz na kameralne plaże między miejscowościami Kalathas a Tarsanas. Dwie osoby to już tłok. Wśród skałek, trochę piachu, orzeźwiające morze. Czego więcej potrzeba człowiekowi styranemu cywilizacją? Podążając na północ dotrzesz do wioski Stavros. Przede wszystkim zachwyci Cię plaża. Piaszczysta. Długa. A morze powoli staje się głębokie, więc frajdę mają i kiepsko pływający i wielbiciele kąpieli. Przez cały czas będziesz miał niezbite wrażenie, że już tu kiedyś byłeś. I wcale nie pomylisz się, jeżeli obejrzałeś legendarnego „Greka Zorbę”. Tu właśnie kręcone były zdjęcia do filmu Michalisa Kakogiannisa. Na tej plaży tańczyli obydwaj bohaterowie i świętowali wielką katastrofę.W jednej z tawern wiszą na ścianie fotografie z tamtych czasów. A w wiosce Stavros, kilka metrów od plaży, zamieszkał na stałe nagrodzony Oskarem za najlepsze zdjęcia do „Greka Zorby” Walter Lassally. Na marginesie,jego matka była Polką, a ojciec Niemcem. Jeszcze do niedawna szczęściarze mogli spotkać spacerującego Waltera i zamienić z nim parę zdań. Zawsze z wielą pasją mówi o czasach, kiedy kręcono film. Klimat irytującego dziś, stylem życia i filozofią, przynajmniej połowę Europy Zorby jest tam wszechobecny.

Po kąpieli na słynnej plaży i jakimś posiłku zachęcam do odwiedzenia jednego z dwóch klasztorów, które znajdują się na Akrotiri.Prawosławne monastyry mają w sobie coś tajemniczego, nieznanego ,ale przyjaznego. Polecam szczególnie Moni Gouverneto ( Matki Bożej od Aniołów). Po latach powrócili tam mnisi. Są to młodzi, kontaktowi ludzie, którzy z niesamowitym samozaparciem próbują przywrócić świetność klasztoru, którego historia sięga XV wieku.
Wracając do miasta pojedź przez Soudę, gdzie znajduje się urokliwy naturalny port obsługujący promy z Pireusu oraz wielkie statki wycieczkowe.Tam znowu będziesz miał okazję do pstryknięcia wielu zdjęć.
Na zakończenie pierwszej randki z Chanią polecam jeszcze wyprawę do wąwozu Therisos. Trasa długości 6 kilometrów dostarczy niezłych emocji. Jest tam malowniczo, groźno, zielono i pięknie. W Therisos wybuchło powstanie kreteńskie. Dlatego to miejsce jest kojarzone z przyłączeniem Krety do Grecji. Oprócz wizyty w muzeum , proponuję spróbować gotowanej koźliny. Taka uczta z kreteńskim winem pozostanie na długo w Twojej pamięci.
Jestem pewny ,że po tych pierwszych doznaniach wrócisz tutaj. Następnym razem Chania wciągnie Cię jeszcze bardziej,a potem pozostała wielka Kreta. Nie ma lepszego miejsca, aby delektować się życiem. Zorba wiedział co robi.
Pozdrawiam!
Marcin Pietrzyk
PS. Powyższym artykułem zaprezentowałem na swoim blogu moje trzy ulubione i najpiękniejsze greckie miasta: Saloniki, Nafplio i Chania. Każde z nich jest całkiem inne.Według mnie, jeżeli ktoś zwiedzi te trzy miejsca to śmiało może uznać, że zna Helladę
Zostaw odpowiedź