Zapowiadał się sezon życia. Koronkowa robota wirusa wywróciła świat do góry nogami. Restart turystyki przypominał taniec fakira. Zanim nadciągnęła druga fala wylało się wiele ścieków z ludzkich postaw. Pomiędzy smutnymi wiadomościami błąkały się pozytywne, które pozwoliły przetrwać. Czas dać porządnego kopa 2020.
Rok przestępny zawsze obfitował w ważne wydarzenia, które napędzały moje kolejne cztery lata. 2020 zapowiadał się na bogato. Świąteczno-noworoczne wakacje przebiegły pod hasłem delektowania się życiem, radością z nowych planów i marzeń. Przyjaciele, znajomi tryskali pozytywną energią. Nikt nie dopuszczał myśli o nadchodzącym tąpnięciu.
Mój kalendarz na sezon zapełniał się ekspresowo. W lutowy, słoneczny poniedziałek piłem kawę na krakowskim rynku. Telefon wyświetlał plus 17. A ja marudziłem, że zima coś za szybko minęła. Zamarzyłem o lekkim przedłużeniu. Czemu nie zagrałem wtedy w totka?
Inauguracja kwarantanny
26 lutego potwierdzono pierwsze zakażenie koronawirusem w Grecji u pacjentki z Salonik. Następnego ranka leciałem do Aten na doroczne zgromadzenie Ogólnogreckiego Związku Przewodników. Koledzy z innych regionów, śmiejąc się przez łzy, gratulowali Tesaloniczanom palmy pierwszeństwa.
Potem zainaugurowano kwarantannę. Okazja do ogarnięcia chaty, aktywności towarzyskiej w cyberprzestrzeni, nadrobienia książkowych, serialowych, filmowych zaległości. Z kalendarza wyfrunęły wszystkie rezerwacje do końca września. Tygodnie izolacji mijały w greckim stylu siga-siga.
Nadzieje na powrót do pracy 15 maja prysły dość szybko, przesuwały się o kolejne dwa tygodnie. Hasło „dwa kryzysowe tygodnie” znienawidziłem w 2020.
Taniec fakira
Nadciągnął ciepły lipiec, a z nim pierwsze czartery z Polski. Uzbrojony w maseczki, środki antyseptyczne, świeżutkie zasady bezpieczeństwa ruszyłem z dystansem społecznym na podbój Grecji. Okazało się, że te same przepisy Ministerstwa Kultury jego pracownicy interpretują na dziesiątki sposobów. Jedne wykopaliska wpuszczają grupę max 15 osób, inne 19 lub 20. Większe jazdy były w muzeach, gdzie był rozstrzał od 8 do 18 osób jednocześnie. Raz w Verginie oprowadzałem czterokrotnie, w Olimpii trzykrotnie. Standardem był podział na dwie grupy. Niektóre muzea wręcz pomijałem. Za każdym podchodząc do kasy po bilety czułem takie mrowienie w klatce piersiowej co nowego usłyszę. Nie było ani jednego spokojnego dnia.
Hotelarze też zapewniali rozrywkę. Przecierałem oczy patrząc ile jest wariantów kwaterowania, serwowania posiłków. Pewien recepcjonista polecił zatrzymać grupę przed wejściem. Do lobby turyści mieli wchodzić pokojami. Wypełniali kartę meldunkową, mierzono im temperaturę, szli do windy i dopiero następni. W połowie kwaterowania wszystkim podskoczyła temperatura, a recepcjonista odmówił ich przyjęcia. Zwróciłem uwagę, że stoją na słońcu od 20 minut. Jak poczekają chwilę w klimatyzowanym lobby to spadnie im gorączka. Kwaterowanie trwało blisko godzinę.
Nie musiałem pić kawy rano, bo mistrzowskie serwowanie śniadań stawiało nawet trupa na nogi. Pakiet śniadaniowy w tekturowym pudełku do konsumpcji w pokoju, tradycyjny bufet, pisemne zamówienie z listy składników (po angielsku!), bufet obsługiwany przez kelnerów, gotowe porcje na stole. Totalny paraliż organizacyjny. W epoce przed covidem 40 osobowej grupie wystarczało 45 minut, a dziś potrzeba drugie tyle czasu.
Przepisy bezpieczeństwa zmieniały się często i z dnia na dzień. W październiku Akropol mogła zwiedzać grupa 8 osób plus przewodnik. Oprowadzić po najważniejszym stanowisku archeologicznym w Grecji kilka razy jest dla mnie wykonalne. Ale dlaczego ma czekać pozostała grupa i tracić pół dnia? Do ministerialnych urzędników nie trafiały argumenty, że wszyscy mają słuchawki, że utrzymujemy dystans społeczny. Użyłem nowego narzędzia, które opanowałem tego lata: wirtualne oprowadzanie. Zabrałem turystów na sąsiednie wzgórze, pokazałem szczegóły na obrazkach, dałem wskazówki na spacer, a potem wszyscy z bagażem moich informacji wchodzili samodzielnie na górę, aby zobaczyć zabytki z bliska i pstrykać zdjęcia. Obsługa wpuściła wszyscy jednocześnie. Śmiech ogarnął turystów, a ja spuściłem głowę.
Innym razem pani w Delfach wyliczyła, że mam jednego klienta za dużo i muszę go oprowadzić w drugiej turze. W Olimpii wpuszczali grupę do 20 osób co 10 minut. Pierwszą zabierałem ze sobą, a druga miała czas na zdjęcia. Po godzinie zamiana. Co mam poradzić, że wszyscy mnie słyszeli przez słuchawki i podążali za przewodnikiem utrzymując dystans społeczny oczywiście? Strażnicy nie mogli tego pojąć, co chwilę mnie zatrzymywali żądając przegonienia części grupy.
Błądziłem w gąszczu chorych zasad, waliłem głową w mur, ale przed turystami musiałem odgrywać twardziela, grzecznie tłumaczyć, zorganizować i sprawnie zrealizować program. Pomimo mniejszych grup pracowałem o wiele więcej. Nieraz było ryzyko, że kierowca przekroczy czas pracy, ponieważ wszystko trwało dłużej niż przewidywał program.
Z #lato2020 pozostał mi szokujący obrazek: 13 lipca, Akropol, jestem jedynym przewodnikiem ze zorganizowaną grupą.
3 października Grecja wprowadziła obowiązkowy test na koronawirusa dla Polaków i pojawiły się napisy końcowe najkrótszego sezonu w historii.
Dałem radę dzięki fantastycznym turystom
Wytrzymałem, bo trafiłem na fantastycznych turystów! Wszyscy wykazywali niesamowite zrozumienie sytuacji. Nigdy nie musiałem powtarzać zasad zwiedzania danego miejsca. Absolutna współpraca. Podróżnicza atmosfera. Właśnie turyści dodawali mi energii. W zamian kameralnie zwiedzali, robili na luzie zdjęcia, żadnego przeciskania się przez tłumy, czekania w kolejce do toalety.
Kulisy
Za kulisami trwał wyścig szczurów w najlepszym wydaniu. Spadek zleceń na poziomie 90 procent. Każdy walczył. Nie zawsze fair. I to jest najbardziej bolesna strona pandemii. W rozmowie na temat ewentualnej współpracy usłyszałem od managera: możesz obsługiwać nasze grupy, ale nie będziesz nic mówił, bo to robota rezydenta, a w ogóle zadaniem przewodnika jest picie kawy.
Z braku zajęć czy tęsknoty w sieci uaktywniło się wielu specjalistów od Grecji. Blogi, grupy, strony internetowe, profile na fejsie, insta wyrastały jak grzyby o deszczu. Cieszę się, że piszą i mówią o Grecji. Każda reklama jest skuteczna. Ale późniejsze rozczarowanie na miejscu i konfrontacja z rzeczywistością mogą być bolesne. Brak kompetencji króluje, a razem z nimi pseudoprzewodnicy, pseudopiloci, pseudobiura turystyczne. Dziś w tej branży dominuje zasada: kim się nazwiesz tym jesteś.
Kop i ruszamy dalej!
Pomimo tylu ciężkich chwil kończę ten rok szczęśliwy, że moi bliscy są zdrowi. W 2021 wchodzę z dużą ilością pozytywnej energii. 2020 dał mi w kość. Siedzę zamknięty w centrum Salonik od ponad dwóch miesięcy, wyciągam wnioski i znowu marzę. Najfajniejsze co mi się przydarzyło w #lato2020 to udział w historycznym projekcie Przewodnicy bez granic, gdzie polskojęzyczni przewodnicy z całego świata skrzyknęli się w sieci i próbują podtrzymać zapał do podróżowania. Z kolei na greckim podwórku, połączyliśmy siły z kolegami, koleżankami po fachu i stworzyliśmy w internetach Dyplomowani przewodnicy po Grecji, aby dać światu znać, że istniejemy. Jeszcze będziemy się śmiali, jeszcze będziemy oprowadzali. A tymczasem niech 2020 spada na manowce.
PS. Z dziennika przewodnika stworzyłem na blogu, aby uwiecznić #lato2020. Dość szybko zorientowałem się, że musiałbym dużo buczeć. A tego nie lubię.
Zostaw odpowiedź